Wyjazd planowany od dłuższego czasu, razem z kompanem wpadliśmy na pomysł ażeby troszkę pobiwakować, ponieważ wcześniej cały czas rozwalaliśmy się po schroniskach, w końcu przyszedł czas na zakup namiotu. Padło na Coleman Bedrock II, bardzo przyjemny namiocik idealny dla dwójki turystów „łatwy” w rozłożeniu, prawie nie przemaka i dość lekki ok 2,5 kg. Wyjazd zaplanowany na czwartek Boże Ciało, zaczęliśmy od wyjazdu z Katowic PKS, bo tak to nam wyszło z kalkulacji, że będzie to najtańszy środek transportu. Tak więc PKS do Kłodzka, w Kłodzku przesiadka do Stronia Śląskiego i ok 17 byliśmy już w Stroniu Śląskim. Okolice śliczne pogoda też świetna, panowie kierowcy PKS jak zwykle nie zadowoleni z wykonywanego zawodu, czyli norma. W Stroniu Śląskim zostało nam do pokonania jakieś 14 km asfaltem, dlatego długo się nie zastanawiając pożyczyliśmy karton, napisaliśmy ślicznie i przejrzyście Bielice i ruszyliśmy naprzeciw przygodzie.
Z początku nam to nie szło ale po ok 1 km. jakiś
miś wspaniały podrzucił nas z 3-4 km, zawsze to coś, ale po chwili
złapaliśmy drugiego stopa, podróż minęła przyjemnie Pan podwiózł nas po
same Bielice, okolic nie znał mimo iż mieszka tam od dziecka, ale
opowiedział nam troszkę o swoich zamiłowaniach szukania skarbów z
wykrywaczem, fajna sprawa ale czy coś znalazł nie chciał nam zdradzić. W
Bielicach zaczerpnęliśmy języka i obraliśmy azymut na Kowadło, a że
szlaków za bardzo nie było to poszliśmy na przełaj - po 20 min doszliśmy
do bardziej utwardzonego traktu i do góry, znaleźliśmy już upragniony
szczyt. Lekko sapiąc strzeliliśmy kilka pamiątkowych fotek i ruszyliśmy
szukać miejsca na założeniu obozu numer I.
Pogoda zaczęła się powoli zmieniać, niebo się
zachmurzyło, zrobiło się ciemno, wtedy zaczęliśmy żałować, że nie
mieliśmy czasu studiować instrukcji rozkładania namiotów, poszło wiele,
kur..czaczków, później chwila refleksji, myślenia, na przemian, najpierw
kompan, ja paliłem, później zmiana i tak chodziliśmy przez godzinę z
jedną rurką od namiotu, aż w końcu po godzinie zajarzyliśmy o co temu
namiotowi chodzi. Kiedy akurat udało nam się założyć tropik, kompan
powiedział, że się błyska na co ja odparłem, że to on refleksy robi
czołówką, ale po chwili ostro trzasnęło grzmotem i już wiedziałem, że to
na bank nie jest czołówka. Wszystko ogarnęliśmy do środka, oczywiście
namiot nam przemókł w nogach, ale to nasza wina, bo jak ciołki nie
umieliśmy go rozłożyć to się to później zemściło. Zjedliśmy sobie
wspaniały ryż bolognese z naszego hiper palnika i zasnęliśmy w mgnieniu
oka i w mgnieniu błysków, grzmotów i lejącego deszczu. Rano pobudka,
zrobiliśmy kilka fotek na łonie natury, że niby ostry survival :D.
Spakowaliśmy manele i ruszyliśmy powrotem na
Kowadło. Na Kowadle, oczywiści zapomniałem jaki szlak miał nas prowadzić
na Rudawiec, mapy brak więc zadzwoniłem do brata i ku mojemu zdziwieniu
brat perfekcyjnie zna Czeski i nie był mi w stanie powiedzieć jaki
szlaki, no więc zadzwoniłem raz jeszcze z kierunkowym na Polskę i super
braciszek mówi po polsku i tłumaczy:D Szlak prowadził bardzo jasno, cały
czas zielonym, po drodze napotkaliśmy bystry strumyczek i
postanowiliśmy się okąpciać. No ale skończyło się na moczeniu nóżek i
szuru buru ząbków, bo woda musiała mieć na pewno mniej niż 15 stopni a
my wilki północy nie jesteśmy przyzwyczajeni do wody nie podgrzewanej,
ale oczywiście fotki mocno survivalowe, ja to nawet chciałem jakąś rybę
na żywca zjeść ale akurat nic nie było.
Oczywiście mapy nie wzięliśmy i grupka jeden
chłopiec „wiem wszystko o tych terenach, chodzę poza szlakami i znam to
jak własną kieszeń” oraz dwie dziewczynki jedna niemowa, oraz druga „nie
zgadzam się z wszystkowiedzącym chłopcem ale oczywiści Pier… bezsenu bo
też mi się wydaje, że wiem wszystko”, postanowili nas kawałek
zaprowadzić, zgubili nas 3 razy i widząc mój wzrok postanowili nam
doradzić po raz ostatni i się oddalić, oczywiście źle doradzili, więc
straciliśmy dobre 1,5 h i kupę nerwów. Oczywiści od rana musiało
rzęsiście lać. Dopiero Pani przewodniczka mądra kobieta wytłumaczyła nam
ocb z tymi szlakami, za co bardzo dziękujemy i fajnie się stało bo
spykliśmy po kilku dniach w górach stołowych, więc fajnie było
wspominać. Tak więc, w rzęsistym deszczu, z przemoczonymi butami i
skarpetami, które zmieniałem z 5 razy, bo wpadłem wcześniej do tego
strumyczka i mi się cichobieżki dość mocno zalały, doszliśmy w końcu na
Rudawiec.
Na Rudawcu, założyliśmy nasze pelerynki
prezerwatyw ki, zrobiliśmy sobie piękne zdjęcia i się kurcze okazało, że
do jedzenia nam zostały rodzynki i cytryna, cóż kwaśne nasze miny było
kiedy okazało się, że do Śnieżnika mamy 4,5 h i nie mamy mamciu i
wszystko jest mokre. No ale nie poddając się z odwagą rambo i miną
małego smutnego pieska ruszyliśmy w stronę Śnieżnika. Tempo mieliśmy
świetne, ale na Boga prawie biegnąć na półmetku okazało się ze
nadrobiliśmy może z 15 min. Po drodze w dolince znaleźliśmy jakąś czeska
knajpkę, jakieś jadlo. Zdjąłem buty, ażeby po raz piąty już zmienić
skarpety i bosymi nóżkami dreptałem sobie po tarasie owej knajpki, kiedy
to wyszła przemiła pani opiekunka knajpki. Spytaliśmy się tylko
profilaktycznie, jak to Polak Czecha „papierosy kupimy” odp. „Ne
paperosy Ne”. Aha to szkoda, bo fajki też nam się skończyły na Rudawcu.
Ta pani to jednak był anioł i prawdziwy handlowiec, najpierw zaoferowała
nam swoje fajeczki jako gościna za darmo, a później zaprosiła nas na
jedzonko. Wszamaliśmy zupkę, razem z syrem pieczonym w sumie 50 zł na
dwóch mee ega tanio i ruszyliśmy na Śnieżnik. Droga na Śnieżnik to już
jakaś masakra, kompan sobie poszedł do przodu bo już miał dość
wszystkiego, a ja z jego namiotem który miał nieść, ale coś mu się tam
urwało, oraz plecakiem rzędu 20 kg plus woda która na mnie leciała od 8 h
jakieś pewnie 30 stukałem sobie powoli na górę. Kompan tam na mnie na
górze czekał z 30 min, oczywiście menda zabrała wodę, więc jak tylko
było jakieś źródełko to jak krówka się czegoś napiłem, tylko mnie ten
plecak tak naciskał na głowę, że się czasami bałem czy ja się w tej
kałuży nie utopię. Jakoś doszedłem, kompan do mnie, że Śnieżnik zdobyty
spadamy bo zimno, oczywiście widok piękny mgła, kazał mi wejść na jakieś
gruzowisko cyknął foto na którym nic nie widać i mówi, że Śnieżnik,
ahas… no nie wiem czy on mnie nie oszukał i czy ja w końcu ten Śnieżnik
zdobyłem.
Mniejsza z tym, plan był taki żeby nocować w
namiocie, ale nie było takiej opcji, bo wszystko było już totalnie
mokre, nawet rzeczy w plecaku. Decyzja prosta; uderzamy do schronu pod
Śnieżnik. Wpadliśmy do schroniska jakbyśmy wrócili z frontu po 5 latach.
Pierwsze co zamówiliśmy, żeby sprawdzić poziom jedzenia było piwo
później drugie, poziom okazał się dość dobry więc wzięliśmy żurek.
Pokoików nie było więc gleba. Rozwalaliliśmy się na rogówce zamawiając
kolejna kolejkę, oczywiście w schronisku fajek nie ma i każdy teraz
trendy nie palący albo z e fajką, więc pozostało nam piwo. Dołączyła do
nas grupa harcerzy 5 – 6 klasa, super chłopaki, zorganizowani,
przygotowani, żart na dobrym poziomie. Około 1 w nocy się przebudziłem
na tej rogówce harcerze sobie z gleby zrobili dywan ludzi a mnie wzięło
sikanie, no ale mówię, nie będę deptał harcerzy… patrzę kompan wstaje
też go przycisnęło hehe, słyszę, tylko jak chodzi po tych biednych
chłopaczkach ała, oła, ałć, zrobił mi przejście idę po śladach, kilku
nazdepłem ale to twarde chłopaki były. W sumie się okazało, że tych piw z
kompanem to kilka wypiliśmy, rano jakoś mi się wstawać nie chciało, no
bo w sumie po co jak fajek nie ma, ale jakoś się ogarnąłem.
Od godzinki węszyłem po dworze, czy czasem nie ma
jakiś nałogowców, ale się okazało, że każdy tam jak do sanatorium
przyjechał i nagle nikt nie pali. W oddali jednak dostrzegłem Panów z
tartaku co kopcili coś pod nosem, już wiedziałem, że albo dadzą fajkę
albo sam sobie ją wezmę tak więc z gniewem i śmiercią w oczach
podszedłem:
-Dzień dobry Panowie, od 20 godzin nic nie paliłem, potrzebuje 4 papierosy dla mnie i dla kompana zapłcę.
- Hehehe przycisnęło ?
- No przycisnęło
Wyciągnęli paczkę, patrzę, matko boska skręcane mocne, wezmę cztery to jakbym miał osiem, wreszcie szczęście. Podziękowałem kasy nie chcieli jak to ludzie gór, ale kupiłem im piwko za 7 zł, trochę drogo jak za cztery fajki, ale nie chcieli wziąć rodzynek które mi zostały z dnia wcześniej więc nie miałem wyboru. Jezuu…. Jakbyście zobaczyli kompana jak mu pokazałem cztery fajki, normalnie oczy mu się zaświeciły, skóra nabrała koloru w końcu przemówił bo od rana nie bardzo był gadany.
-Dzień dobry Panowie, od 20 godzin nic nie paliłem, potrzebuje 4 papierosy dla mnie i dla kompana zapłcę.
- Hehehe przycisnęło ?
- No przycisnęło
Wyciągnęli paczkę, patrzę, matko boska skręcane mocne, wezmę cztery to jakbym miał osiem, wreszcie szczęście. Podziękowałem kasy nie chcieli jak to ludzie gór, ale kupiłem im piwko za 7 zł, trochę drogo jak za cztery fajki, ale nie chcieli wziąć rodzynek które mi zostały z dnia wcześniej więc nie miałem wyboru. Jezuu…. Jakbyście zobaczyli kompana jak mu pokazałem cztery fajki, normalnie oczy mu się zaświeciły, skóra nabrała koloru w końcu przemówił bo od rana nie bardzo był gadany.
Zaciągaliśmy się jak najlepszym tytoniem na
świecie, czując radość ze zdobyczy, przyszedł czas na zejście do
Międzygórza. Trakt na dół super, im niżej tym pogoda lepsze no i nie
padało. Pożegnaliśmy się z harcerzami, jakie tam teksty leciały, do tej
pory śmiać mi się chce. Po drodze, coraz więcej turystów. Dotargaliśmy
do tego Międzygórza i przyszedł czas na Góry Stołowe, ale o tym dniu i
perypetiach opowiem w kolejnej relacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz