Siema ! Witam po powrocie.
W sumie dopiero dziś po południu odzyskałem siły po piątkowo-sobotnim wypadzie. Troszkę jeszcze obolały ale już potrafię siedzieć przy laptopie, więc nie owijając w bawełnę zdam relacje co i jak było.
Kompan podjechał pode mnie ok 20.30 w piątek powbijaliśmy w komórkową nawigację Kasinę Wielką bo oczywiście Jurkowów było ze 2 mln a navi kompana nie pokazuje nic więcej oprócz nazwy własnej miejscowości, więc ciężko było strzelać. Nie mniej jednak Kasina gdzieś w okolicy jakoś byśmy dali radę, zawsze dajemy w końcu cel to góry, więc nie ma innej opcji jak tylko dotrzeć. Najpierw traską na Kraków to znamy już na pamięć, później Zakopane a później to się gdzieś odbijemy. Jeszcze tylko krótki postój w MC za Gajem po kawce i walimy ku przeznaczeniu. Oczywiście nie wiem po co zabrałem urodzinowy prezent kompana i jechałem jako pasażer w tych okularach prawie całą trasę, nie wiem po kiego ale fajnie było, się nacieszył chłop okularami przeciwsłonecznymi w nocy heh.
Jakoś tam z lekkimi problemami dotarliśmy do celu Jurków mała miejscowość, koło szlaku nie było parkingu, więc zostawiliśmy furkę koło jakiegoś domostwa, kartka na szybę (nauczyliśmy się tego po wyjeździe w Beskid Sądecki kiedy poszliśmy w góry zostawiając auto koło restauracji, zostaliśmy uznani za zaginionych w górach i przez 2 dni szukała nas policja odwiedzając również naszych rodziców, że dzieci się gdzieś zgubiły fajnie było :D) "Jesteśmy w górach gdyby auto przeszkadzało proszę dzwonić i numer tel", nie wiem po co, bo przecież 30 min od szczytu nie schodziłbym przecież żeby auto przeparkować, ale jak tak robimy to lżej na duchu. Ubieramy się w komplet na dworze pizdzi strasznie... minęło chyba z 20 min marszu zanim się zagrzałem.
|
Kompan po domostwem |
|
Już ubrany gotowy do drogi |
|
Na cmentarzu czy gdzieś tam, w każdym bądź na razie gdzieś na szlaku na Lubomir |
W każdym bądź razie szlak zielony na Lubomir - jedziemy. Rozmawiałem sobie właśnie z kompanem jak to się fajnie idzie asfaltem i luzik, że fajna droga, kiedy to wpadłem w zaspę po dupę i tak już się ciągnęło, do samego końca... trudno powiedzieć końca bo na szczyt nie dotarliśmy. Zapomniałem wspomnieć, że na szlak weszliśmy ok 23.30 to była jakaś porażka... Mamy znak szlaku na drzewie idziemy z tymi czołówkami jak dwa łosie w tym śniegu po kolana co chwilę się zapadając szukamy, szukamy, kur... znów zgubiliśmy szlak wracamy szukamy o jest i tak chyba ze 30 razy, chodziliśmy jak z zepsutym żyrokompasem, kręcimy się cały czas co chwile wracając, odwiedzamy jakąś mieścinę szukamy szlaku nie ma... znów na górę. W końcu docieramy gdzieś... Jakiś krzyż na środku przyglądam się bliżej o fck z dziesięć krzyży - cmentarz czy co ? Kompan do mnie po co ktoś robi cmentarz na szlaku ? - nie udzielam odpowiedzi. Ogólnie to się boję duchów troszkę, więc się lekko wycykałem... po 20 minutach się przyzwyczaiłem do krzyży i nawet się miło zrobiło:D.
Teksty leciały ostre, do tej pory leje, ale o tym na filmie który nakręcił kompan. Nic nie psujemy godnie i z szacunkiem dla zmarłych szukamy szlaku, przeszliśmy chyba we wszystkie strony, spędziliśmy tam z 40 min szukając, stwierdzamy to musi być Lubomir przecież to ma tylko 900 + m pewnie jakiś płaskowyż :D Opuszczamy cmentarz i zdobyty Lubomir, w domu sprawdzamy, że koło Lubomira nawet nie staliśmy, porażka, ale warto było bo klimat świetny, no nic będzie trzeba wrócić i przywitać Lubomira i "Dobrawę" kolejnym razem. Wracamy do auta czas na relokalizację uderzamy teraz pod Mogielicę. Spojrzałem na zegarek 3.30 w nocy - super 4 h spędzone na szukaniu Lubomira a znalazłem tylko cmentarz, ale warto było bo śmiesznie, no chyba że ktoś nie lubi czarnego humoru to raczej nie śmiesznie.
Docieramy pod szlak na Mogielicę, hura jesteśmy pierwsi, no jak może być inaczej bo jakie inne czuby są pod szlakiem o 4 nad ranem, ja wiem, że się w góry rano wychodzi ale o 23.30 to troszkę za wcześnie, ale my po prostu lubimy mieć zapas czasowy... Auto zaparkowaliśmy na parkingu, ale gdzie szlak? Ja wam powiem, że chodziliśmy trochę zimą po górach ale tak beznadziejnie oznakowanych szlaków to ja nie widziałem jeszcze nigdy, straszna porażka... Dorwaliśmy kiero od spychacza, który tam działał pod tym parkingiem chyba od drugiej, bo już prawie "spychnął" 3/4 masy bitumicznej, kiero nam mówi, że szlak gdzieś tam za drzewami, aha spoko bo prawie poszliśmy w drugą stronę. No ale nic nasza wina w góry się mapę zabiera a nie na necie sprawdza ! Ale i tak się nie nauczymy. Ok dzięki kiero my ruszamy, włazimy w śniegi, buhhh... odwracam się szukam kompana, patrzę kompan po szyi w śniegu wpadł w rów przy drodze wypełniony zawianym śniegiem, misiek się chyba z 5 min wydostawał, ja nie byłem mu w stanie pomóc miałem atak śmiechawki, sory kompan. No ale nic jakoś docieramy na szlak, znów zielony... porażka ostatnio też był zielony i zamiast Lubomira cmentarz co teraz ?
No mniejsza z tym prowadzi nas zielony i szlak rowerowy, ja się zastanawiam idąc; co rower tędy jedzie jak ja ledwo nóżkami przebieram, no ale są kozaki na świecie więc może ktoś tam jeździ, ale mnie się wydaje, że ten rowerowy to dla podniesienia atrakcyjności turystycznej w regionie a nikt tam nie jeździ, no ale skoro na Giewont można w japonkach, no to ja nie wiem laik jestem. My zmierzamy sobie tym zielonym, mieliśmy na wschód słońca zdążyć, słońce już świeci a my na dole, pogoda średnia, ale fajnie że w lesie już tak nie wiało bo ja policzków nie czułem.
|
Krajobrazy |
Oczywiście zielony jak zwykle zdradliwy, co myśmy się tam pogubili - chyba z 30 razy szukaliśmy szlaku rypiąc te kilometry bezsensu. Chociaż troszkę zdjęć pocykałem, ale ileż można, oczywiście pierwsi turyści na szlaku więc śniegu full, trochę osłabłem nie spałem od 24 godzin, dzień wcześniej zachciało mi się iść pobiegać, więc nie wypocząłem, na szczęście kompan wziął na siebie liderowanie i rozpychał te śniegi, trochę to pomagało ale i tak bez rakiet co chwilę wpadałem w zaspy.
|
Krajobraz 2 |
Dochochodzimy w końcu do jakiejś trasy narciarskiej obchodzimy w lewo w prawo... do góry szlaku nie ma, nie ma mapy a ja się już troszkę wkurzam.
Ok do kogo zadzwonić o 6 rano ? - nie wiele nam przyszło do głowy, to wale z telefonem do gopru na informację i się pytam grzecznie czy by mi ktoś mógł pomóc bo kurczę nie wiem gdzie iść - pozostawię to bez komentarza, w każdym razie nie uzyskałem odpowiedzi. Lider podejmuje decyzję, szczyt u góry więc walimy na górę szlak się znajdzie. Nie chciało mi się brnąć po tych śniegach w tych choinkach na tym zboczu, ale mówię Mogielica na mnie czeka.
|
Krajobraz 3 |
Po 10 min góra daje mi ostro w kość, po 40 min słyszę kompana mam szlak. Tak więc przedzieram się przez te choinki, zaspy, gałęzie tonąc w śniegu. Dotarłem, widzę szlak zielony i rowerowy... rowerem na pewno ! Cieszę się w duchu, mówię szczyt już zdobyty bo skrót jak cholera, a ja już szczerzę zmęczony, a herbatki brakło nie mogłem się rozgrzać.
|
Koło ślicznego drewnianego domku, akurat poszliśmy źle, wiec pozostał się wdrapać na górę |
Do szczytu nie było tak blisko, kompan-lider bierze na siebie śniegi i rozpycha jak się da, chyba widzi, że trochę upadłem na siłach, ale w końcu to tylko Mogielica 1000 +. Po jakimś czasie, słyszę kompana woła mnie, już byłem zajechany na maksa w tym śniegu - myślę kur... wreszcie ten jeb... szczyt dochodzę do kompana - Kur... jeb... mać jakaś tabliczka o Parku Narodowym i wieża obserwacyjna Mogielicy, jak dla mnie za daleko, myślałem że już.
|
Park Narodowy |
Do szczytu naszym tempem jeszcze ze 40 min, kompan mówi walimy dalej, ale nie, stop. Musiałem odpocząć, nie mam nic ciepłego do jedzenia, jestem niesamowicie zmęczony i nie mogę się zagrzać bo nie ma herbatki, wsunąłem coś do jedzenia, napiłem się zamarzniętej na wpół wody no i czekoladko działaj, dawaj tego krótkiego kopa na 10 min.
Powiem tak, ja ten szczyt zdobyłem bo musiałem, bo głupio by było nie zdobyć, ale mądrzej by było tam nie iść. Byłem totalnie zajechany... nie wiedziałem czy tam dotrę, ale sobie myślę przecież to jest jakaś Mogielica, trochę się głupio poczułem, bo przecież nie jestem źle przygotowany, góra wygra bo mnie braknie sił ? Kolejny zastrzyk czekolady i orzechów. Moja droga na szczyt wygląda jak droga gościa z połamanymi nogami w I shouldn't be alive, technika taka:
-Ok Grzesiu widzisz to drzewko ? - do siebie.
-Widzę.
-To do drzewka i dychamy. - idę
Dycham...
-Ok Grzesiu widzisz krzaczek ? To do krzaczka i dychamy.
Raz tylko nie dałem rady dojść do wyznaczonego celu i to mnie wkurzyło. Po walce z samym sobą, dotarłem na szczyt, byłem zadowolony ale nie szczęśliwy. Kilka fotek bo trzeba to upamiętnić, kompan wszedł na tą wieże widokową, ja już odpuściłem, wiedziałem, że mogę popełnić błąd i nóżka by się mogła uszkodzić. Patrzę na tego spidermana dał radę. Schodzenie to już luzik, fakt zmęczony, ale wiem, że gorzej się schodzi, ale ja to lubię, ciężko napędzić te moje udziory i łydy, ale przy schodzeniu dają mocny fundament i zawsze w dół skaczę jak kozica i tutaj się mogę wykazać i nadrabiać. Spadamy stąd, jak dla mnie mega ciężko było wejść. Po drodze spotykamy pierwszych turystów, trzech chłopaczków. Myślę sobie - fajnie się idzie po wyjechanym szlaku cwaniaczki co ? :D
|
Krajobraz 4 |
Walimy w dół ja już na półautomacie, myślę ale nogi wiedzą dokładnie co maja robić, tempo jak na zejście w tym śniegu zajebiście dobre, odpuszczamy szlak idziemy skrótem. Nie popełniamy już błędów, więc mniej się denerwuje, niżej wracają humory kompan się cieszy bo znalazł swoja Linie Maginota, ale nie będę rozwijał :D
Na samym dole spotykamy już więcej turystów, wszyscy szczęśliwy, ja już nawet nie mówię cześć ani nic, nie mam ochoty jestem zajechany totalnie. Wychodzimy z lasu, widzę auto w duchu krzyczę Wiktoria ! Wbijamy się do auta ściągam, kurtkę która aż kipi, polar, tshirt, nie ważne, że mróz chcę się tylko pozbyć tych wszystkich mokrych rzeczy, przypominam sobie, że kompan od miesiąca w bagażniku razem z całym grajdołkiem wozi moje spodnie dresowe, zrzucam z siebie spodnie i termo bieliznę, nogi na deskę woda...relaks, odpoczywamy tak dłuższy czas i humory wracają. Kompan też wymordowany widzę, że zasypia na stojąco, biorę to na siebie znam swoje możliwości będę prowadził spać mi się w ogóle nie chce tylko mnie wszystko boli. Decyzja podjęta spadamy do jakiegoś shopa, musimy coś zjeść. Kompan mi coś tam za uchem brzęczy, że mam mu kupić jakąś kanapkę. Sobie kurwa myślę, jaką kanapkę mam ci kupić fiucie we wsi gdzie jedynym sklepem jest jakiś spożywczak u Krysi. No ale nic, wchodzę do Krysi, a jednak Krysia daje radę mini market z furtką na wejściu. Ok pierwsze co to Cola 1 l muszę uzupełnić cukier bo mięśnie nie dają rady, niech trochę popalą puste kalorie. Chwilę szukałem jeszcze szotów z magnezu, ale po minucie mi się przypomina, że to przecież u Krysi więc nawet nie pytam. Zakupy zrobione jogo do picia, ale kanapek nie znalazłem kompan nie będzie szczęśliwy, przekazuje złe wieści i proponuje jogurt, ale nie - ten mały fiutek chce kanapek, już się wkurwiłem wracam do Krysi biorę dwie kiełbasy suszone za 19,40 za kg nie tanio !!! Kompan się ucieszył, humor wrócił. Ja również kiełbaskę zjadłem, sobie myślę, cola, jogurt truskawkowy i kiełbasa, nie wiem co z tego wyjedzie, ale żołądek mam twardy dał rade. Kompan mi usnął jak dziecko, coś jeszcze do mnie gadał na śpiocha, powtarzał 51,51,51 nie wiem czy on jakieś medium jakieś długości geograficzne podawał, w każdym bądź razie tego nie kojarzy.
Walimy do domu, kompan całą drogę przekimał, lekka wtopa przed Krakowem, jeszcze nigdy dobrze nie pojechałem, więc się nawet nie denerwuje, bramki na A4 - walić nie zapłacę wolę to przejechać, na Oświęcim 44, 40 km plus ale nie płacę :D Od Oświęcimia chce mi się spać, krótki postój na stacji siusiu, ale kompan dalej śpi nic mendy nie obudzi :D Od Oświęcimia, żeby nie kimnąć śpiewam na cały regulator wszystkie piosenki jakie lecą w radio nawet coś po włosku, słów nie znam, ale nie chce usnąć, więc muszę czymś zająć mózg, mendo-kompan oczywiście śpi :D 500 m od domu
przy zjeździ z S1 urywa mi się film na 1 s. coś mi się nagle
przyśniło, masakra, całe szczęście jechałem bardzo wolno, wiec nic nie
stało, menda śpi dalej :D ale wiem, już drugi raz w życiu mi się to
zdarza, że za kółkiem na mega zmęczeniu łatwo zasnąć. Docieramy do domu. Na koniec tylko powiem Veni, vidi, vici. W następnym poście opowiem co myślę dokładnie o Mogielicy i o sobie na szczycie oraz dorzucę ten filmik o którym była mowa wcześniej. Czołem i do zobaczeniu na szlaku.
Na koniec jeszcze kilka fotek wartych zobaczenia